Każda osoba interesująca się w jakimkolwiek stopniu marketingiem wie, że email marketing jest nieocenionym narzędziem w każdym biznesie internetowym. Narzędzie to stosują również na potęgę duże sieci odzieżowe, operatorzy komórkowi, banki itd. ale ja chciałabym zwrócić uwagę na to, że email marketing z powodzeniem mogą stosować również małe firmy usługowe.
Jako przykład podam mały osiedlowy punkt zwany szumnie „salonem fryzjersko-kosmetycznym”. Biznes jakich wiele, kręcił się swoim tempem, właścicielka z całą pewnością do interesu nie dokładała, ale dostrzegała problem z sezonowością – lepsze okresy, kiedy klientki czekały w kolejce przeplatane były gorszymi. Przez dłuższy czas uznawała, że taka jest specyfika branży i nic nie można z tym zrobić.
Nic bardziej mylnego! Od początku wiedziałam, że email marketing może okazać się strzałem w dziesiątkę, ale przekonanie właścicieli do tego pomysłu nie było proste. Szefowa salonu nie chciała wierzyć, że „jakieś maile” mogą cokolwiek zmienić, a świadomość, że na początek trzeba poświęcić czas, energię i jakieś niewielkie pieniądze nie ułatwiały sprawy. Po kilkukrotnym podkreśleniu jak niewiele trzeba zaryzykować, a jakie mogą być potencjalne korzyści, udało mi się zmotywować szefową do działania.
No to do dzieła!
Pierwszy problem z jakim się zderzyłam to brak własnej strony internetowej. Kto szukał na osiedlu fryzjera czy kosmetyczki, z pomocą wyszukiwarki był w stanie odnaleźć punkt, dane kontaktowe dostępne były na lokalnych portalach, nawet wykupiona została strona-wizytówka w abonamencie za kilka zł. Właścicielka nawet z zadowoleniem opowiedziała, że czasem trafi się klient zaczynający rozmowę telefoniczną od magicznego „numer znalazłem/znalazłam na stronie internetowej”. To było wszystko jeśli chodzi o obecność salonu w sieci – o najprostszym formularzu umieszczonym na stronie mogłam zapomnieć.
Czas na plan „B”.
Wiedziałam, że moje zdolności przekonywania są ograniczone i że na tym etapie nie nakłonię sceptyczki na inwestycję w profesjonalną stronę internetową i pozyskanie na niej ruchu. Subskrybentów trzeba pozyskać inaczej i bez dużych nakładów. Pozostało zbieranie danych w salonie, pokazałam jak można to robić z wykorzystaniem tabletu i dedykowanej aplikacji – szczęki poopadały z wrażenia. Wiedziałyśmy już jak technicznie pozyskamy adresy, musiałyśmy jeszcze tylko nakłonić klientki do pozostawiania swoich maili, zarejestrować zbiór danych w GIODO (nie taki diabeł straszny, opiszę szczegóły przy okazji) i udowodnić sobie, że było warto.
A było warto? Po trzykroć tak!
- Po pierwsze – udało się zbudować bazę. W większości inną drogą niż pierwotnie planowałyśmy, bo chociaż aplikacja na tablet jest fajna, to w tym konkretnym przypadku lepiej spisał się papierowy formularz. Mam zamiar w najbliższym czasie poświecić więcej czasu tej uważanej przez niektórych za archaiczną formie budowania listy.
- Po drugie – jest pozytywny odzew ze strony klientów. Subskrybenci (a w tym przypadku w zdecydowanej większości subskrybentki) uwielbiają akcje promocyjne i chętnie z nich korzystają.
- I w końcu po trzecie – opłaciło się. Chociaż kampanie polegają przede wszystkim na oferowaniu wybranych usług po obniżonych cenach, to obroty wyraźnie wzrosły a szefostwo salonu zyskało narzędzie dzięki któremu może bardzo skutecznie ożywić „martwy sezon”.
Spamtrapy – czym są, skąd się biorą i jak ich unikać
Co to jest spamtrap?
We wpisie o dostarczalności wspomniałam o adresach pułapkach, które „nasłuchują” czy ktoś nie próbuje wysyłać na nie wiadomości. Takie adresy są zwane spamtrapami a każdorazowa próba wysyłki kończy się obniżeniem reputacji nadawcy, co może spowodować drastyczny spadek wskaźnika dostarczalności.
Skąd się biorą spamtrapy?
Adresy pułapki mogą powstać na kilka sposobów. Opiszę 3 z nich.
- Dostawca skrzynek email tworzy celowo specjalne konta w swojej domenie używając popularnych prefixów (część adresu email przed znakiem @). Dzięki temu próby wysyłek spamu metodą słownikową może zostać skutecznie namierzona.
- Dostawcy skrzynek oraz niezależne organizacje walczące ze spamem tworzą skrzynki używając najczęściej nieoczywistych prefixów i tak stworzone adresy umieszczają w różnych miejscach w sieci – pod wpisami na forach lub nawet ukryte na różnych stronach internetowych, tak aby nie dało się ich odczytać ludzkim okiem … ale żeby były widoczne dla automatycznych skryptów wyszukujących adresów email w internecie.
- Wspomniane już w poprzednim wpisie ponowne wykorzystanie porzuconych adresów i domen. Jeśli jakiś adres wygasa w związku z długotrwałym nielogowaniem do konta, to przez jakiś okres próby dostarczenia wiadomości kończą się otrzymaniem błędu mówiącego o nieistniejącym koncie, ale po jakimś czasie (od kilku do kilkunastu miesięcy) uznaje się, że każdy porządny nadawca już dawno powinien usunąć adres z listy. Podobnie ma się sprawa z domenami, które są wykorzystywane ponownie w taki sam sposób – organizacja antyspamowa kupuje domenę, która wygasła i przez jakiś czas zwraca stosowny kod błędu ilekroć ktokolwiek próbuje cokolwiek wysłać na adres w danej domenie. Po okresie karencji – błędy nie są już wyświetlane, a próby wysyłki na te adresy zaliczane są jako trafienia w spamtrap.
Czy każdy spamtrap tak samo niszczy reputację?
Oczywiście, że nie. Najgorsze są trafienia w adresy od początku specjalnie wytworzone do łapania nieuczciwych nadawców i ukryte gdzieś w czeluściach internetu. Sporadyczne trafienia w adresy, które kiedyś były poprawne ale zostały zmienione w spamtrapy w związku z ich nieaktywnością nie świadczą dobrze o nadawcy, ale nie muszą oznaczać natychmiastowej blokady.
Nie chcę mieć na liście spamtrapów, co robić?
To proste, w swoich działaniach email marketingowych pamiętaj o poniższych trzech punktach:
- nigdy nie kupuj list adresowych
- stosuj zapisy do listy z linkiem potwierdzającym – spamtrap nie potwierdzi subskrypcji
- kontaktuj się ze swoimi subskrybentami regularnie i usuwaj z listy adresy zwracające błędy.
- Wybierz dobre narzędzie do email marketingu, które wspomoże Cię w odpowiedniej higienie listy.